wtorek, 28 kwietnia 2015

Zwrot a ryzyko

J 10, 22-30

Człowiek lubi mieć komfort pewności. Nie lubi zaś ponoszenia ryzyka. To ostanie to nic innego jak niepewność co do osiągnięcia określonego rezultatu.

W ekonomii istnieje pojęcie "premii za ryzyko". Oznacza ono tyle, że w przypadku podjęcia większego ryzyka możliwe jest osiągnięcie wyższego zwrotu z inwestycji.

Można domniemywać, iż prawidłowość taka występuje także w przypadku ekonomii zbawienia.

sobota, 25 kwietnia 2015

O uczniostwie

Mt 28, 16-20


Uczniostwo tym się rożni od sojuszu lub przyjaźni, że podczas gdy tamte mogą być, chociaż nie muszą, relacjami symetrycznymi, ono niejako z samej swojej istoty jest relacją nierównoważną. To uczeń zawsze czerpie od mistrza. Nabywa też umiejętności przyjmowania, gdy jest obdarowywanym i podejmowania ryzyka zaufania.

Apostołowie idąc do Galilei spełniają polecenie Pana Jezusa przekazane im za pośrednictwem obu Marii i... dobrze na tym wychodzą. Spotykają Go, gdyż podjęli ryzyko zaufania.

Powitanie Mistrza przez uczniów odbywa się inaczej niż powitanie Jezusa z obu kobietami. Pierwszą rzeczą, którą robią Apostołowie, jest oddanie pokłonu,
w przeciwieństwie do spotkania z obu Mariami, które rozpoczęło się od zbliżenia się do Zmartwychwstałego. Również sam Jezus rozpoczyna powitanie inaczej niż w przypadku poprzedniego spotkania. Kobiety powitał słowami: "Nie lękajcie się!", występując
z pozycji boskości, władzy i mistrzostwa. To ostatnie jest jednak wsparte obietnicą uzasadniającą, dlaczego warto zaufać: "Jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata".

piątek, 24 kwietnia 2015

O sojuszach

Mt 28, 11-15


Przyjaźń jest relacją charakteryzującą się głębokością i wiernością. Nienawiść natomiast cechuje się zazwyczaj intensywnością. Wrogość może prowadzić do sojuszu z nieprzyjacielem nieprzyjaciela. W końcu ponoć nic nie scala tak, jak posiadanie wspólnego przeciwnika.

Żydowscy arcykapłani zawiązują sojusz z żołnierzami rzymskiego okupanta. Jedni
i drudzy mają zapewne za cel ochronę własnej pozycji. Kapłani chcą zabezpieczyć swoją władzę religijną, Rzymianie - polityczno-militarną. Gdy zabójstwo okazuje się nieskutecznym sposobem zabezpieczenia interesów, zastosowana zostaje metoda bardziej efektywna, czyli kłamstwo.

Sojusz oparty na nienawiści okazuje się być krótkotrwały a przetrwa go sama nienawiść. W pewnym momencie rozciąga się ona także na byłych sojuszników. Podczas gdy Wespazjan prześladuje chrześcijan w Rzymie, Tytus burzy Świątynię Jerozolimską...

wtorek, 21 kwietnia 2015

Proszę, Boże, niech Cię poznam, (...) abym mógł Tobą się cieszyć.

św. Anzelm, "Proslogion"

O przyjaźni

Mt 28, 1-10 

Ponoć przyjaciół, którzy są pewni, poznaje się w sytuacjach, które są niepewne. Myślę, że dla Pana Jezusa jedną z największych radości zmartwychwstania była świadomość tego, że posiada prawdziwych przyjaciół (a konkretniej - przyjaciółki).

Obie Marie towarzyszyły Mu i troszczyły się o Niego zarówno podczas nauczania, zmęczenia, popularności i radości, jak i podczas ostatnich dni, w trakcie drogi krzyżowej i podczas śmierci, a także po niej, odwiedzając grób. Dlatego też po zmartwychwstaniu zyskują one uprzywilejowaną pozycję. Gdy anioł Pański zstępuje z nieba, strażnicy ze strachu stają się jak umarli. Jednakże do kobiet wysłannik od razu kieruje słowa: "Nie bójcie się".

Spotyka je też inny przywilej - jako pierwsze spotykają Jezus Zmartwychwstałego. Gdy Ten je wita, one najpierw podchodzą, a potem dopiero oddają pokłon. Fakt bliskości jest wyprzedzający wobec faktu boskości. Co więcej - życzeniem Pana Jezusa jest, by to właśnie kobiety poformowały uczniów o zmartwychwstaniu. Czyni to uprzywilejowaną pozycję obu Marii faktem publicznie znanym.

piątek, 17 kwietnia 2015

Konsumpcjonizm duchowy i inny

J 6, 1-15, J 6, 26

Cud rozmnożenia chleba opisany przez Jana trochę jest typowy, a trochę nie. Trochę spektakularny, trochę nie. Typowość polega na tym, że potrzebujący dostają nadmiar, więcej niż potrzebowali lub prosili. Tak jak chorzy proszący o uzdrowienie ciała otrzymują zazwyczaj od Pana Jezusa "dodatkowo", a może przede wszystkim uzdrowienie duszy, tak tutaj potrzebujący pokarmu dostają go o wiele więcej - nadmiar widać po posiłku. Cud rozmnożenia jest spektakularny ze względu na to, że pomimo tak niewielkiej "początkowej" liczby chlebów, tak wiele osób można było wykarmić i tak wiele ułomków zostało. Cud nie jest zaś spektakularny w tym sensie, że nie towarzyszą mu żadne "efekty specjalne" w postaci głosu z nieba czy też pewnej natychmiastowości - jak ma to miejsce w przypadku chorych wstających z łoża i zabierających to łoże ze sobą.

Rozmnożenie chleba opisane przez Jana jest dla mnie szczególnie ciekawe, gdyż zostaje ono zauważone i uznane za niesamowite przez beneficjentów dopiero po dosłownej i przenośnej konsumpcji cudu...

I chyba na to zwraca uwagę Pan Jezus, mówiąc tłumom, które podążają za Nim w konsekwencji tego wydarzenia: "Szukaliście Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta." Jak widać, nie tylko nasze czasy są pełne przeróżnego, także duchowego, konsumpcjonizmu... ;-)

sobota, 11 kwietnia 2015

Dowód miłości

J 20, 19-29

Dlaczego Tomasz zażądał dowodu? Czy rzeczywiście nie wierzył w to, o czym opowiadali mu inni Apostołowie?

Myślę, że przyczyna była inna. Uważam, że był zaniepokojony tym, że Pan Jezus przyszedł do swoich uczniów wtedy, kiedy Tomasza nie było wśród nich. Mógł pomyśleć, że on sam nie jest przez Pana Jezusa kochany. Domagał się więc nie tyle dowodu, który miał wzmocnić jego wiarę, ale dowodu miłości, akceptacji. Sądzę, że kierował nim lęk przed odrzuceniem. A może odrobina zazdrości - takiej, która pojawia się wtedy, gdy nasz przyjaciel, osoba przez nas kochana, obdarza swoimi względami wszystkich oprócz nas.

Pan Jezus rozwiewa wątpliwości. Powtarza to wszystko, co zrobił wcześniej, podczas nieobecności Tomasza w gronie Dwunastu - wchodzi przez zamknięte drzwi, pozdrawia słowami "Pokój wam". A potem robi więcej. Nie tylko pokazuje swoje rany, ale zachęca Tomasza, by włożył palce w ręce gwoździ i rękę w bok. On, Który niedawno Marii Magdalenie oznajmił "Nie dotykaj mnie" tym razem zezwala na intymność dotyku. Zapewne to wszystko już wystarcza Tomaszowi.

Myślę, że gdy Pan Jezus mówi "Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym" stara się przekazać, jak absurdalne jest zwątpienie Tomasza w Jego miłość w kontekście poniesienia tych ran także dla niego.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Opowieść o drodze


Łk 24
Każdą z osób i grup występujących w tym fragmencie charakteryzuje inny sposób wyboru drogi, jej etapy oraz determinacja do podążania nią. Patrzą na różne drogowskazy, idą innymi ścieżkami, ufają innym znakom na swojej trasie. Zawsze to jednak do nich należy decyzja, żeby dalej iść. Często to, co się wydaje końcem drogi, jest początkiem kolejnego jej etapu, a czasem nawet punktem zwrotnym. Kobiety, apostołowie, uczniowie podążający do Emaus w trochę inny sposób czytają znaki, potrzebują różnych drogowskazów, inny jest ich wybór przewodnika oraz różna gotowość do zaufania towarzyszowi podróży. 

Wydawało się, że ostatnią drogą kobiet z Jezusem była droga pod krzyż, a później – do Jego grobu. Ta ostatnia zapewne miała odbywać się cyklicznie, powtarzalnie, być może do końca ich życia. Być może planowały codziennie odwiedzać Jego grób. Czują się bezradne  napotkawszy pusty grób. Nie mogły pomóc Jezusowi pod krzyżem, nie mogą nawet usłużyć Mu po śmierci.

Jednakże to właśnie one w swojej inicjatywie z jednej strony a bezradności z drugiej jako pierwsze są poinformowane przez aniołów o cudzie zmartwychwstania. Ufają tym, których spotkały w drodze – aniołom objaśniającym im słowa ich poprzedniego przewodnika podróży. W efekcie Maria Magdalena, Joanna i Maria zawracają z drogi, by nadal ją kontynuować, wbrew poprzednim wyobrażeniom, które zapewne zakładały jakąś stateczność – dosłowne i przenośne stanie przy grobie.  Wracają do apostołów z radosną nowiną. Ci jednak, którym wcześniej dano władzę wyrzucania demonów i uzdrawiania, teraz patrzą z osądem i wyższością na świadectwo kobiet. Jest to moc, która patrzy z góry. Przez to nie zauważa cudów. Nawet cudu zmartwychwstania. Moc, która nie chce uwierzyć, że kobiety wcześniej niż oni przebyły pewien etap drogi.


Droga kobiet jest następująca – rozpoczyna ją akt inicjatywy – pójście do grobu, następnie następuje zwątpienie, pojawia się bezradność, a dalej następuje wzmocnienie, poznanie prawdy o zmartwychwstaniu, utwierdzenie w dalszej drodze, i wreszcie – pospieszenie do innych, by informację o cudzie ją przekazać. Zresztą okazuje się być ona nadal droga kamienistą – napotykają niezrozumienie, niewiarę, zostają przez apostołów potraktowane z góry.


Droga Piotra z Jezusem zaczęła się, gdy Jezus go powołał, by Mu towarzyszył, gdy powiedział: „Pójdź za mną”. Wydawało się, iż miejscem zakończenia tej wędrówki był dziedziniec posiadłości arcykapłana, a jej ostatnią chwilą moment, gdy Piotr zadeklarował: „Nie znam tego człowieka”. Jednakże okazało się, że był to tylko koniec pewnego etapu, punkt krytyczny podróży.


Piotr chwyta się nawet nikłego prawdopodobieństwa możliwości wynagrodzenia zdrady i po słowach kobiet biegnie do grobu. Zrobi wszytko, by zadośćuczynić Mistrzowi. Chwyta się szansy ponownego zobaczenia Jezusa. Wierzy najbardziej ze wszystkich, skoro idzie do grobu – wiara, która wynika z nadziei odwzajemnienia odrzuconej wcześniej Miłości. Może główną przyczyną jest to, że w przeciwieństwie do innych apostołów, Piotr pamięta przede wszystkim swoją słabość.


Droga Piotra z Jezusem to najpierw towarzyszenie Mu oraz absolutna pewność swojej stałości, później – bezradność i zwątpienie (także, a może przede wszystkim, w siebie samego), następnie reakcja na słowa kobiet – i wreszcie – ukazanie się mu Jezusa, które tylko rozpoczyna dalszą drogę, która również skończy się na krzyżu.


Podróż uczniów idących do Emaus, to, wydaje się, taki etap drogi, który jest odwrotem człowieka pokonanego. W tej fazie zapewne nie było planu, co dalej robić i gdzie dalej iść. Był to zgodnie ze wszelkim prawdopodobieństwem etap końcowy – zejście ze sceny – także ze sceny wydarzeń, jaką była Jerozolima, do nieznaczącego Emaus.


Podróż okazuje się być dobra do rozmowy a współudział w niej to najlepsza okazja do kontaktu i wymiany myśli. Poszukując sami, czy wręcz uznając fiasko swoich poszukiwań, nie będąc pewnymi już niczego, uczniowie stają się otwarci na słuchanie siebie nawzajem i innych. Jezusa spotykają nie w zgiełku i centrum wydarzeń, jakim jest Jerozolima, ale w drodze do małej wsi. Miejscem spotkania z Nim nie jest miejsce postoju, odpoczynku ani punkt kocowy, lecz droga. Trasa przebyta w atmosferze niepokoju bardziej otwiera ich na Boga niż spokojne siedzenie w starych murach świątyni.


Gdy nierozpoznany Jezus przyłącza się do uczniów, oni nie boją się przybysza. Od razu Go uznają za towarzysza podróży. Dlaczego? Wszak sytuacja – zarówno fakt podróżowania, jak i atmosfera z dni uwięzienia, procesu i ukrzyżowania Jezusa - była niebezpieczna. Może zwątpienie spowodowało otwarcie na drugiego, innego – w przeciwieństwie do pewności, która czasem na innego – myślącego inaczej – zamykała? Może podczas podróży zmniejszył się lęk przed nieznajomymi, obcymi? W innej sytuacji łatwo by było zamknąć się w swoich racjach… A może uczniowie mają poczucie, że już stracili wszystko i nie boją się niczego jako ci, którzy już nie mają nic do stracenia? A może akceptują towarzystwo obcego dlatego, że jako jedyny wykazał zainteresowanie uczniami i ich dylematami? Możliwe bowiem, że po momentach strachu i śmierci Jezusa złowrogi tłum zobojętniał na Jego sprawę i w pewnym sensie było to dla uczniów trudniejsze do przyjęcia niż poprzednie doświadczenie nienawiści. Agresja tłumu byłaby być może łatwiejsza – wskazałaby bowiem jasną drogę – drogę ucieczki. Obojętność mogła wprawiać w zakłopotanie.


Dlaczego uczniowie nie rozpoznali Jezusa? Być może tak bardzo zaangażowali się w rozmawianie i rozprawianie o Nim, że nie poznali Go pomimo Jego obecności. Wyobrażenia na Jego temat zasłoniły im Jego rzeczywistą obecność. Chęć do wypowiedzenia się (być może mającego charakter demonstracyjnego pokazania znajomości i zażyłości z Mistrzem) nie pozwoliła rozpoznać Go obok, w drugim człowieku. Może tak się zajęli udowodnianiem swoich racji, że nie zauważyli najistotniejszego? A może strach związany z niedawnymi wydarzeniami wyzwolił u nich potrzebę utwierdzenia w swoich zachwianych poglądach lub re-definicji doświadczeń?


Kleofas dziwi się pytaniu Jezusa, dlaczego są smutni. Zakłada, że wszyscy muszą mieć takie same emocje jak uczniowie – w tym wypadku dzielić z nimi smutek. Sądzi, iż wszyscy powinni także wiedzieć o tym, co jest dla nich ważne. Opowiada o Jezusie jak o „celebrycie” – uważa, że trzeba Go znać, gdyż to „prorok mocny znany ludowi”. Rozpoznawalność i siła (także siła przekazu) – to dla niego podstawowe argumenty „za Jezusem”. Uczniów najbardziej interesuje to, czego oni sami się spodziewali. Niecierpliwi stają się dosyć szybko – trzy dni to krótko w czasach, gdy podróżowało się całymi tygodniami.


Uczniowie uznają całkowicie Jezusa za towarzysza podróży w momencie, gdy proponują mu także towarzystwo u jej celu – podczas posiłku i odpoczynku. Być może dlatego, że mimo, iż Go nie rozpoznają, czują się dobrze i bezpiecznie w Jego towarzystwie. Być może wreszcie ktoś daje im pociechę i rozprasza ich wątpliwości. Jezus pozostaje, gdyż zostaje o to poproszony, wręcz zmuszony przemocą. Ujawnia się w swojej zwyczajności - w geście łamania chleba. Dzieli się z uczniami pokarmem – tym, co „zasila” ich do życia – nie tylko chlebem, ale i świadomością, ze jest z nimi i nie są sami. Znajomy gest otwiera uczniom całkowicie oczy i rozpoznają swojego Mistrza. Teraz, po zmartwychwstaniu o wiele bardziej niż wcześniej  wchodzi w grę zmiana statusu i różnica pozycji. Jednak, Jezus nadal wykazuje przy uczniach swoje zwyczajowe zachowania, gesty. Szczególnie te świadczące o zażyłości. Daje tym samym znak, że ich relacja się nie zmienia.


Jezus znika, gdy tylko Kleofas i jego towarzysz Go rozpoznają. Pokazuje, iż trzeba za Nim „gonić” i że w zasadzie jest nieuchwytny. Uczniowie szybko wracają do Jerozolimy, zarzucając odpoczynek, by głosić dobrą nowinę. Uznają, iż to jedna tych spraw, które są ważniejsze od odpoczynku i obaw przed niebezpieczeństwami nocnego marszu. Powrót następuje natychmiast.


Droga podróżujących do Emaus częściowo przypomina te szlaki, które przebywane były przez kobiety i Piotra. Początkiem jest inicjatywa – wyruszenie w podróż. W jej trakcie uczniowie dzielą się bezradnością i zwątpieniem ze sobą nawzajem i z wydającym się obcym towarzyszem drogi. Następnie ma miejsce rozpoznanie Jezusa – gdy On pozwala się rozpoznać. Kolejny etap to powrót – dalsza droga – by wieść o zmartwychwstaniu przekazać dalej. Uczniowie w drodze pozwalają, by towarzysz w drodze – nierozpoznany wówczas Jezus – nie tylko im towarzyszył, ale też czytał mapę, objaśniał legendę i interpretował znaki – wyjaśniał rolę Mesjasza poprzez interpretację Pism i Proroków.


Droga uczniów, którzy pozostają w Jerozolimie, wydaje się być zakończona – albo pozostawać jednym wielkim znakiem zapytania. Pobyt w Jerozolimie to chyba już tylko bierne oczekiwanie na to, co się wydarzy, bez wysiłku i odwagi poszukiwania.


Pozostający w Jerozolimie są w fizycznym – i nie tylko – zamknięciu. Przyjmują biernie relacje tych, którym ukazał się Mistrz. W samym środku tej atmosfery niepewności i dezorientacji pojawia się Jezus. W reakcji na strach uczniów prosi o coś do jedzenia, by pokazać, że jest człowiekiem. A może przede wszystkim po to, by ich ośmielić. To oni dostarczają jedzenie – coś mogą zrobić dla swojego Boga, mimo że On tak naprawdę tego nie potrzebuje. Zjedzenie ryby to także kolejny zwyczajowy gest – okazanie, czy raczej potwierdzenie trwania w zażyłości. Po ujawnieniu ludzkiej części swojej natury – zjedzeniu ryby – Jezus ujawnia część boską. Wyjaśnia Pisma, a potem rozjaśnia, oświeca umysły – teraz uczniowie pojmują prawdę o Mesjaszu. Jedenastu zostaje wysłannikami i otrzymuje kolejną obietnicę – przyobleczenia w moc z wysoka. Jezusa w ich oczach legitymują rany na rękach i nogach oraz zwyczajność – zjedzenie posiłku. Jezus - Syn Boga przyjmuje od stworzeń to co dobre i to co złe. Znika, gdy tylko uczniom otworzą się oczy. Zostaje uniesiony do Nieba – jak król, władca niesiony w lektyce lub powozie. Wniebowstąpienie to kolejna „powtórka” sytuacji z Emaus – znów po pojawieniu się, ujawnieniu, wzmocnieniu uczniów, Jezus ich opuszcza i wstępuje do Nieba. Przed opuszczeniem jednak daje im błogosławieństwo i obietnicę – nie zostają bez niczego.


Kolejna droga więc, to droga uczniów będących w Jerozolimie. Najpierw wątpią, są pasywni, ale też i rozważają relacjonowane im fakty. Następnie pojawia się Jezus i w konsekwencji wysłani zostają w dalszą drogę – rozesłani na cały świat. Jednocześnie pojawia się obietnica, że uczniowie dostaną kolejnego przewodnika.


Jest wreszcie droga Jezusa. Droga, która, wydałoby się, kończy się na krzyżu, tam osiąga punkt kulminacyjny i zwrotny. Punkt zwrotny i kulminacyjny osiąga też historia ludzkości. Zmartwychwstanie rozpoczyna kolejny etap. Droga Jezusa na ziemi kończy się wniebowstąpieniem, aż do ponownego przyjścia.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Tyle ciężkich głazów, które zatacza się na grób, a mimo to nie mogą one zatrzymać codziennego cudu zmartwychwstania.

 Hans Urs von Balthasar, "Burzenie bastionów"

piątek, 3 kwietnia 2015

Po dwóch stronach zasłony



Mk 15, 38

W momencie śmierci Jezusa rozrywa się na dwoje zasłona oddzielająca najświętsze miejsce Przybytku Jerozolimskiego od reszty świata. Wydarzenie to – spektakularne oraz tajemnicze, jest różnie odczytywane. Jedna z interpretacji mówi, że Bóg opuszcza wzniesioną Mu przez ludzi Świątynię w momencie, gdy zabijają oni Jego Syna. Inna – że w momencie, gdy Jezus oddaje ducha, duch ten wraca właśnie do Ojca, który jest w Świątyni. Jak widać, różne interpretacje bardzo ze sobą kontrastują. Myślę, że może rozdarcie zasłony pomiędzy „boską” a „ludzką” częścią Świątyni to symbol oraz ujawnienie tego, iż Pan Jezus łączył w sobie nierozerwalnie boską i ludzką naturę. 

Dla mnie jednak ważniejsza jest inna kwestia. Jest nią pytanie o samą zasłonę. Dlaczego Bóg Ojciec trwa uparcie za zasłoną, gdy jego Syn umiera w mękach? 

Nie chce patrzeć na Jego cierpienie? Wszak ziemska matka Jezusa ma odwagę, by stanąć pod krzyżem... 

Czy Ojciec pozostaje za zasłoną dlatego, żeby doprowadzić rozpacz Syna do samego końca? Czy dlatego, by Mu nie przypominać, czyim jest synem i że w każdej chwili  może zejść z krzyża? 

A może Ojciec jest ukryty za zasłoną, bo też cierpi. I wie, że gdyby Syn poznał Jego cierpienie, byłoby Mu jeszcze trudniej…  

czwartek, 2 kwietnia 2015

Kryteria optymalizacji



J 13, 1-11 
Dobrze jest znać warunki i kryteria – skutecznego działania, dobrego życia, prawdziwej przyjaźni…

Dla Piotra szokującym jest, że Jezus chce mu umyć nogi i rodzi to u niego zdecydowany sprzeciw. Jednak gdy Jezus tłumaczy, iż bycie poprzez Niego obmytym to warunek, by mieć z Nim udział, Piotr przestaje się buntować. 

Piotr przyjmuje kryterium ilości – także ręce, także głowę… 

Jezus przyjmuje kryterium wierności – do samego końca…

Czuć się lepszym



Mk 11, 1-10; Mk 15, 1-15

Człowiek lubi czuć się lepszym. W szczególności lepszym od innych. Stosuje ku temu różne sposoby. Pierwszym z nich jest dążenie do bycia w otoczeniu kogoś ważnego, szanowanego, sławnego, staranie się, by świecić cząstką światła odbitą od idola. Druga metoda jest odwrotna – obserwowanie z satysfakcją upadku kogoś, kto wcześniej był wynoszony pod niebiosa. Trzecia to natomiast uczestnictwo w czymś wielkim, pamiętnym – w jakim święcie, wydarzeniu, tryumfie. Najprostszy zaś sposób, by czuć się lepszym, to przynależność do jakiejś zdecydowanej grupy lub bycie członkiem zdeterminowanego tłumu. W takiej sytuacji drugorzędną kwestią jest to, czy tłum akurat kogoś wielbi, czy potępia, nosi na rękach czy kamienuje.

W ostatnim tygodniu życia Pan Jezus zapewne wielokrotnie spotykał się z tymi, którzy chcieli poczuć się lepiej. A i często był przez nich instrumentalnie wykorzystywany w dążeniu do zrealizowania tego celu. Zapewne będąc mieszkańcem okupowanej Jerozolimy łatwo było poczuć się lepszym towarzysząc Mesjaszowi wkraczającemu właśnie do stolicy. Można się było poczuć lepiej, będąc częścią tłumu wykrzykującego „Hosanna”. Nie trzeba było się nawet trudzić, by pozyskiwać przyjaciół, wszak wokół pełno tak samo myślących  i radosnych ludzi, niesionych adrenaliną wspólnych wiwatów…

Zapewne dynamikę tłumów świetnie rozumiał Piłat. Chcąc uwolnić Jezusa, zwrócił się właśnie do nich. Zapewne spodziewał się, że ludzie, chcąc się poczuć lepsi, będą gremialnie optować za uwolnieniem Jezusa. A jednak namiestnik się pomylił. Tym razem za bożyszcza wzięli oni sobie arcykapłanów. Aby być trochę podobnymi do tych idoli, zgodnie z ich wolą krzyczeli więc, by Jezusa wysłać na krzyż. Jednocześnie zapewnili sobie spełnienie warunku wystarczającego, by poczuć się lepszymi. Doprowadzili do publicznej klęski i hańbiącej śmierci Kogoś, Kto wcześniej, i to całkiem niedawno, cieszył się uwielbieniem tłumów.