Anna, jak na ówczesne standardy, a także biorąc pod uwagę
jej tryb życia – nie „wygodny” ale polegający na posługiwaniu świątynnym, żyła
bardzo długo, aż 84 lata. Biorąc pod uwagę ówczesne zwyczaje bardzo
wczesnego wychodzenia przez dziewczęta za mąż oraz informację podaną przez Ewangelistę,
że jej mąż zmarł po 7 latach małżeństwa, można podejrzewać, że Anna bardzo
młodo owdowiała. Możliwe, że spędziła sama 60 a może nawet 70 lat swojego
długiego życia. Straszne dziesiątki lat samotności.
Zapewne nie były to też łatwe
lata pod względem materialnym. Ówczesne prawo w zasadzie nie pozostawiało przecież wdowie żadnego majątku. Poza tym jako samotnej kobiecie nie było jej pewnie łatwo pod względem społecznym i międzyludzkim. Pewnie była traktowana
jako bezwartościowa przez jednych, a jako „podejrzana” przez innych. Może była
nienawidzona przez żony, które uważały, że chce im odebrać
mężów. Może była nienawidzona przez mężczyzn, których odrzuciła. Tak czy
inaczej sądzę, że Anna musiała doznać w swoim długim życiu wielu
upokorzeń. Sama zresztą praca posługaczki, mimo iż świątynnej, też zapewne nie
przysparzała jej ludzkiego szacunku. A jeśli nawet spędzała czas na postach i
modlitwach, pewnie tylko niejednej okrutnie szydził: „cóż jej w końcu
pozostało?”.
Wreszcie dane jej zostało poznać Dzieciątko Jezus. Nagroda za lata upokorzeń? A może początek
dalszych? Anna opowiadała o Dzieciątku „wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia
Jerozolimy”. Tylko, czy tak realnie rzecz biorąc, rzeczywiście miała z kim się podzielić swoją wiedzą i radością? Zapewne, biorąc pod uwagę jej wiek i
samotność, nie było nikogo, kto chciałby jej wysłuchać. A przez obcych zapewne nie została
potraktowana jako prorokini tylko jako niegroźna stara wariatka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz